niedziela, 31 maja 2015

"Zapiski (pod) różne"



Martyna Wojciechowska jest jedną z słynniejszych polskich podróżniczek. Zdobywczyni Korony Ziemi, redaktor naczelna polskiej edycji „National Geographic” oraz „National Geographic Traveler”. Prowadząca program "Kobieta na krańcu świata" oraz autorka książek podróżnniczych. Bardzo lubię oglądać jej programy oraz czytać jej pozycje, więc kiedy dostałam jedną z nich, bardzo się ucieszyłam i odrazu wzięłam się za jej  lekturę.

Książka jest utrzymana w formie luźnych opowiadań, notatek. Każdą z nich można czytać oddzielnie, nie tworzą razem żadnej całości, więc można poświęcić się lekkiej, nie wymagającej zbyt wielkiej uwagi lekturze. Ich akcja dzieje się w różnych miejscach ; Ekwadorze, Japonii, Mongoli, Etopi. Jedne bardziej łapiące za serce, inne bardziej przeciętne.

Lektura ta trochę mnie podzieliła. Z jednej strony czytało mi się ją miło, przyjemnie, ale z drugiej nie zachwyciła szczególnie. Nie zawiodłam się na niej, ale też nie rzuciła na kolana. Mówiąc wprost - przeciętna.
Lubię czasami poczytać książkę, złożoną z luźnych opowiadań, ale w tym przypadku było ich zbyt wiele i dość krótkie. Przez to akcja prawie wcale się nie rozwijała, wszystko było bardzo szybkie. Kiedy już poznaliśmy wszystkich bohaterów, zaczęliśmy ich lubić a ich losy nas ciekawić, nagle szybko nadchodził koniec rozdziału. Nie zżywałam się z tego powodu z bohaterami a lektura wcale mnie nie wciągła.

Opowiedziałam o wadach, trochę ponarzekałam, ale zawsze jest druga strona medalu i w tym  przypadku jest podobnie. Rozdziałów jest dużo i w większości są bardzo krótkie, ale znajdziemy też prawdziwe perełki. Moje ulubione opowiadania to : "Kanon urody", "Mongolski epilog", "Potęga teraźniejszości", "Na pamiątkę" i "Życie jest podróżą".

Spodziewałam się bardziej ambitnej książki, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Odpoczęłam przy jej lekturze, poznałam różne tradycje, wierzenia. Nie był to zmarnowany czas, choć troszkę się zawiodłam...

Książkę oceniam 2.5/5.

piątek, 22 maja 2015

"Zanim przyszli Hiszpanie"



Czasami lubię poczytać książkę, która dzieje się w miejscu, które ledwo znam. Meksyk jest takim właśnie . Marzę, by je odwiedzić, zaś obecnie chciałabym poznać je jak najlepiej. Z tego powodu, kiedy byłam w bibliotece i mój wzrok wypatrzył tą książkę , wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Nie spodziewałam się jednak, że jej lektura będzie nie małym wyczynem. Z jednej strony dużo rzeczy się z niej  dowiedziałam, zaś z drugiej strony czytało mi się ją mozolnie, nie raz będąc zmuszoną, by powrócić do wcześniejszczego rozdziału, by zrozumieć co autor ma na myśli.

Historia Meksyku nie jest zbyt popularna w Polsce. W programie szkoły podstawowej jest jej jak na lekarstwo. W czasie czytania tej książki odnosi się wrażenie, że jest równie bogata i zawiła ( jeśli nawet nie bardziej) jak Europy. Legendy często splatają się z faktami, tworząc niezwykle barwną mozaikę, której rozwój przerwało nagłe przybycie Hiszpanów.

Autor stara się jak najdokładniej przedstawić nam losy tej krainy. Czasami miałam jednak wrażenie, że zwraca uwagę już zbyt małym szczegółom, przez co czytelnik ma niemały mętlik w głowie. Słowniczek  ma moim zdaniem żadne zastosowanie, bo za każdym razem jak z niego chciałam skorzystać to danego terminu nie było. Różnych nazw, które w obcym języku trudno jest zapamiętać jest wiele. Polecam robić luźne notatki, bo bez nich jest naprawdę trudno i ja sama nie raz gubiłam się i musiam cofać sie o kilkanaście rozdziałów do tyłu, by cokolwiek zrozumieć mimo, że czytałam bardzo uważnie.

Są jednak fragmenty ciekawe, które czyta się jak opoweść. Legendy niektóre niezwykle wciągają, a że toczą się niezwykle długo, toteż trochę da się odpoczać przy tej książce. W reszcie przypadków musimy się skupić i starać zapamiętać wszystkie nazwy własne. Pod koniec czytało mi się dużo lżej i zaczynałam naprawdę ciekawić wszystkich  tych szczgólików, jednak ostatecznie byłam niezwykle zmęczona po lekturze tej książki.

Wszyscy, którzy ciekawią się historią Tolteków, Azteków powinni po nią siegnąć. Jeśli jednak chce się przyjemnej lektury  przy okazji której można się dowiedzieć o histori danego kraju, to zdecydowanie odradzam.  Książkę oceniam 3.5/5

czwartek, 14 maja 2015

Warszawa


Uwielbiam podróże! Poznawać inne kraje, kultury, odmienne spostrzganie świata. Staram się jednak nie zapominać o kraju, który kocham całym sercem i wciąż na nowo, innaczej odkrywam,o  mojej Ojczyźnie. Polsce.
Dlatego mówiąc, że byłam w Berlinie, Wilnie, wybieram się do Pragi, a nie zwiedzałam Warszawy, czułam się dziwnie. Wczoraj wróciłam z szkolnej, dwudniowej wycieczki do tego miasta i chcę opowiedzieć co widziałam, co mi się podobało a czemu poświęce jeszcze więcej czasu jak odwiedzę ją ponownie w przyszłości.

Na początku zwiedziłam parlament. Czułam się szcześliwie widząc miejsca, które pokazywane są niemal codziennie w telewizji i  które odgrywają tak wielką rolę w kraju.Zwłaszcza sejm zrobił na mnie wielkie wrażenie, ale senat też mi się podoba.



Łazienki królewskie są przepiękne! Dużo już o nich słyszałam i nie zawiodłam sie . Czas szybko tam zleciał i z pewneścią muszę je jeszcze raz odwiedzić, powolutki się po nich przespacerować, przyglądając się wszystkiemu z należytą, całkowitą uwagą.



Po starówka była dla mnie ciekawym miejscem, bo przed chwilą dopiero co widziałam wysokie wieżowce, teraz znów poruszam się jakby kilka lat do tyłu. Duże na mnie wrażenie zwłaszcza zrobiły kamiennice wokół pomniku syrenki.


Byłam też na stadionie narodowym, który z bliska robi wielkie wrażenie, nie do porównania z relacjami w telewizji. W Centrum Nauki Kopernik spedziłam cały drugi dzień i mogłabym jeszcze więcej, gdyby nie następne punkty do zwiedzania. Zwłaszcza planetarium 3D zachwyciło mną bez granic. Pałac Kultury i Nauki od dawna marzyłam zobaczyć i to marzenie udało mi się zrealizować.



Dużo rzeczy pragnę jeszcze zobaczyć. Muzeum powstania warszawskiego, Muzeum Narodowe, Muzeum Historii Żydów Polskich i Muzeum Wojska Polskiego. Wszystkiego na raz zobaczyć się nie da tak więc czekam na natępną okazję, by jeszcze bardziej poznać to miasto.

czwartek, 7 maja 2015

Majowy stosik książkowy.


W moim mieście co roku 3 maja organizowany jest kiermasz książek. Po zakończonych obchodach nie byłabym sobą, by nie spędzić przy nim paru minut. Oto jak zokończyły się moje "kilka minut".

Udało mi się zdobyć kilka perełek jak "Perswazje" czy "Zakazane związki".  Ksiażek jest 10 a oto ich tytuły:



"Igła" - Ken Follett
"Nastolatki gotują" - Sabina Witkowska
"Niebezpiczne związki" - Choderlos de Laclos
"Moje różne światy" - Pearl S.Buck
"Cesarzowa" -  Pearl S.Buck
"Martin Eden" - London
"Perswazje" - Jane Austen
"Siłaczka" i "Doktor Piort" - Stefan Żeromski
"Żydówka z Toledo"- Lion Feuchtwanger
"Dzienniki 1899 - 1905" - Zofia Nałkowska

Już nie mogę się doczekać, aż je przczytam, zaś w obecnej chwili czas umila mi "Zanim przyszli Hiszpanie".

piątek, 1 maja 2015

Dzwonnik z Notre Dame, kilka wersji.



Będąc dzieckiem uwielbiałam oglądać filmy Disneya np."Mulan", "Mój brat niedźwiedź", "Piękna i bestia".
Moją ulubioną był jednak "Dzwonnik z Notre Dame". W wyniku niezliczonych jego seansów, zobaczenie  Paryża jest jednym  moim największych marzeń. Nie dawno w wyniku oglądania różnych rzeczy w internecie znalazłam informacje o innych wersjach mojej ulubionej bajki ; musicalu i z aktorami. Od razu postanowiłam, że muszę je znaleźć.

Oglądając nie mogłam powstrzymać się od porównywania i analizowania. Wersja animowana na zawsze będzie królować w mym sercu, ale pozostałe nie są złe. Każda jest inna, ale i w samej fabule nie są identyczne. Z jednej strony miło było nie wiedzieć co się za chwilę wydarzy, ale niektóre wydarzenia pokazywane były zawile i tylko mieszały w tej pięknej historii. Samo zdobycie musicalu i filmu z aktorami było nie małym wyzwaniem, ale upór w dążeniu do celu nie raz sprawił, że udało mi się dopiąc swego.
Kiedy wszystko było załatwione, z radością zasiadłam w fotelu, by tak jak w dziedziństwie obejrzeć losy dobrego, lecz pokrzywdzonego przez los dzwonnika i pięknej cyganki Esmeraldy na tle gotyckiej katedry.

Quasimodo ( pół człowiek) jest garbatym, brzydkim dzwonnikiem. Jego rodzice w jednej wersji go porzucili w innej zaś umarli, gdy uciekali przed żołnierzami. Wychowany jest przez archidiakona, któremu jest niezmiernie posłuszny. Frollo ( opiekun Quasimodo) zakochuje się w Esmeraldzie, pięknej cygance. Jest to sprzeczne z jego przekonaniami, bo niedość, że  jest duchownym to szczerze nienawidzi jej społeczności. Zauroczony  tancerką jest też Febus dowódca królewskich łuczników. W tej histori pojawia się też poeta Gringoire z wyjątkiem animowanej. Losy bohaterów krzyrzują się i prowadzą do zaskakujących zdarzeń


Najbardziej podoba mi się animowana wersja, ale to chyba z powodu wspomnień, które z nią wiąże i sentymentów.  Gdybym musiała wybierać między filmem z aktorami a musicalem wybrałabym pierwszy.
Historia przekazana jest tam w sposób prosty i przejrzysty w sprzeciwieństwie do filmu muzycznego, w którym gdyby nie to że znałam już tą opowieść, szybko bym się pogubiła. W dodatku długo go szukałam i tylko przez pomyślne zrządzenie losu znalazłam.

Miło powracało mi się do bajki mojego dzieciństwa w innych aranżacjach. Była to ciekawa przygoda, którą szczerze polecam, bo ostatnio wiele klasycznych histori ma nowsze, dużo różniące się wersje.

 Film z aktorami był z 1982 roku z Hopkinsem. Musicalu najlepiej szukać na youtube. Po angielsku znajdziemy łatwo, ale z polskimi napisami trzeba się natrudzić. Ja wpisałam "Notre dame de paris pl". Szczerze polecam piosenkę "Belle" z niego. Ostatnio znalazłam ją nawet po rosyjsku, co dość ciekawo się słuchało.