piątek, 31 października 2014

"Magiczne drzewo.Czerwone krzesło"


Lubię porządek, zwłaszcza w czytaniu. Najpierw książka, potem film. Czytać po kolei, tom pierwszy, potem drugi itp. Czasami kiedy 1 tom mnie zachwyci, wogóle nie sięgam po kontynuacje, ale to rozważania na inną porą. Startując w konkursie, na liście lektur była ta pozycja. Ucieszyłam się   poczęści bowiem, gdy  byłam dużo młodsza obejrzałam film i bardzo mi się spodobał. Od tego czasu minął już szmat czasu, ja się zmieniłam, moje gusta się zminiły. Nie wiedziałam za bardzo co będę sądzić o tej książce, ale nie rozczarowałam się. Z wierzchu może się zmieniamy, ale w sercu zawsze pozostaje tacy sami.

Pewnej nocy wielka burza powaliła olbrzymi dąb. Posiekano go na kawałki a z nich zrobiona przeróżne sprzęty domowe, które miały  tajemną moc. Jednym z nich jest czerwone krzesło, które bardzo zamiesza w życiu bohaterów. Rodzice Tośki, Kuki i Filipa są bezrobotni, jednak kiedy bogata siostra mamy znajduje im prace nie chcą jej przyjąć. Roczny rejs statkiem, na którym grali by w orkieście? A co z dziećmi? Małżonkowie są bardzo przeciwni tej propozycj, ale kiedy ciocia siada na czerwonym krześle i życzy sobie by poszli za jej dobrą radą, wszystko się zmienia. Przyjmują prace, a rodzeństwo ma czekać rok u znienawidzonej ciotki. Nie mogą zapomnieć jednak, że nikt nie zmienia się z minuty na minutę i muszą odnależć krzesło, rodziców i wszystko odkręcić. Czy im się uda?

Lektura ta spodobała mi się. Czytałam ją pod lekkim przymusem, bo to nie ja wymyśliłam, że ją przeczytam, ale porównując zdarzały się gorsze przymuszone księgi. Lekka bajeczka, dobra dla młodszych, ale nawet mi się zdarzyło zaśmiać kilka razy i być cała zamyślona nad tym co się może za chwilę zdarzyć.

Bohaterowie też przypadli mi do gustu. Tośka, którą chciałabym poznać w realnym życiu, Kuki, którego nie raz było mi po prostu szkoda. Skąpa, bogata ciocia Maryla, której największym strachem jest to, żeby nie musiała na nowo być biedna. Magiczne krzesło przemieni i ją . Ponadto zły Max, który marzy by mieć magiczny mebel tylko i wyłącznie dla siebie.

Książka ta podobała mi się, ale szczerze mówiąc gdyby nie to, że musiałam to bym po nią nie sięgłam. Za to gorąco polecam młodszym czytelnkom, bo pamiętam, że jak byłam młodsza lepiej ją oceniłam.

Daję jej 3- /5, bo 2 to za mało a na cztery nie za bardzo zasługuje.

sobota, 25 października 2014

"W syberyjskich lasach"



Prawie każdy z nas marzy o podróżach. Większych, lub mniejszych. Tych popularnych np. Paryż lub orginalnych np. rowerem przez Chiny. Są oczywiście tacy, których szanuje i na swój sposób rozumiem, co wolą zostać w domu,który znają na pamięć, z ludźmi, których kochają w mieście, gdzie każdy kamień i drzewo poznają. Ja sama kocham podróżować a bynajmiej marzyć o podróżach. Niemcy, Litwa, Hiszpania, zachwyciły mnie, jednak tyle jest jeszcze miejs, które marzę by zobaczyć. Najchętniej chciałabym już, teraz.
Czemu? Świat cały czas się zmienia. Zabytki niszczeją, klimat się zmienia a człowiek wycina lasy. Dlatego, że jeśli może nie uda mi się zobaczyć Syberi to chociaż sobie o niej poczytam, postanowiłam i tak zaczęłam czytac tą wspaniałą książkę.

Bohatera poznajemy, kiedy wprowadza w życie orginalny plan. Od lat marzy mu się by na sześć miesięcy zamieszkać w przytulnej chatce, nad Bajkałem. Wszystko już dopięte na ostatni guzik, rzeczy spakowane, chatka załatwiona a narrator zadej sobie jedno pytanie :
- Jak ja wytrzymam ten długi okres ?
Powoli zmienia się. Czas zaczyna się mu wydłużać, oddech spokojniejszy, myśli wolniejsze, staranniejsze.
Wszystko urasta do roli rytuału, sztuki. Przyroda staje się bardziej przyjazna, a kiedy dnie stają się wolniejsze mamy czas by pomyśleć o naszym życiu. O ludziach, którzy odcisnęli swoje piętno, zdarzeniach chwalebniejszych lub  nie. Żadkie odwiedziny wywracają nam życie do góry nogami, zaburzają rygorystyczny porządek, ale sprawiają, że do końca nie stradamy myśli.

Lektura ta bardzo mi się spodobała. Odmienna od tych co czytam na codzień, ale ma w sobie "to coś", że kończyłam ją z żalem, jakby żegnając się z przyjacielem. Bohater stał mi się bliski a jego przemyślenia po części i moje, bo wśród tak prozaicznych czynności jak rąbanie drewna na opał przeplatał rozważania na miarę nie jednego filozofa, lub właśnie eremity.

Momentami chciałam zamienić się z bohaterem miejscami. Mieć więcej czasu na własne przemyślenia, czytanie książek.Czas na pisanie własnych refleksji, ale jednocześnie czy każdy potrafiłby przeżyć pół roku w somotności. Prawie w samotności, muszę uszczuplić. Między dniami, które zlewają się w jedno mienią się kolorami te, w których poznajemy innych bohaterów. Sąsiadów oddalonych tylko (tylko ? ) o pół dnia marszu najbliższy. Ich życie, ich sposób patrzenia na mieszkanie w tak odmiennym i dziwnym skrawku świata, coś interesującego, co dodawało książce jeszcze więcej uroku.

Pozycja ta wydawała mi się tym bardziej interesująca, że czytałam ją przez pryzmat wydarzeń na Ukrainie. Czy gdyby autor dzisiaj odbył swoją przygodę, co by myślał ? Co by czuł? Jaki by ona miała przebieg? Nie mniej sądzę, że i ja chętnie zobaczyłabym Syberię i może kiedyś, jak będę starsza uda mi się zrealizować to marzenie. Oby nie zmieniła się diametralnie i była taka jaką opisał ją Sylvain Tesson, bo opisał ją tak, że serce aż pragnie to wszystko zobaczyć.

Lektura ta bardzo przypadła mi do gustu i rzuciła na kolana. Daję jej 5/5 i gorąco polecam !

niedziela, 19 października 2014

Hiszpania i motywacyjny kop do przodu.



Na początku muszę się usprawiedliwić  za dlugą nieobecność na blogu, ale mam jeden argumen, nie było mnie w Polsce ! Całą piątą klasę robiłam prace z Comeniusa (programu wymiany czniowskiej ) i nawet gościłam gośćia z Hiszpanii.
Wszystko to robiłam, bo po pierwsze liczne te prace poszerzały moją wiedzę np. o strojach ludowych, potrawach regionalnych. Spotkanie z naszymi porzyjaciółmi z zagranicy w Polsce pomogło przełamać mi barierę  w mówieniu po angielsku a ponadto pokazało, że możemy mieszszkać w innych krajach, o odminennej kulturze, histori, ale w głębi serca wszyscy jesteśmy tacy sami. Najważniejszym powodem było jednak marzenie by zobaczyć Hiszpanie, i spełniło się ....

Miescowość, w której spędziłam pięć dni, była cudowna ! Niecałe dwie godziny od Madrytu, na mapie koło Portugali w górach. Przepiękna, wzięta jakby z bajki. Deleitosa tak się nazywała. Piękne, zagospodarowane pola. Pasące się zwierzęta  a w dodatku góry, których opisać nie potrafię. Niebezpieczne, nieprzystosowane do wędrówek przez co jeszcze nie skażone ludzką obecnością. Wielkie drapieżne ptaki latające wśród  szczytów. Chmury  widziane z nich ja wada lub płąnąca bita śmietana...Tak sobie wyobrażam raj.

Po za wspaniałymi ludźmi, kolegami i koleżankami, których nigdy nie zapomne a w dodatku ciekawe wycieczki. Każdego dnia po za tymi, w którym przyjechaliśmy i odjechaliśmy. Zwiedziliśmy między innymi zabytkowe Caceres. Kościół położony w górach "Virgen de la Montana ". Ruiny zamczyska położonego tak wysoko w górach, że wdrapywaliśmy się do niego z dwadzieścia minut "Cabanas del Castillo". Ponadto jeden z piękniejszych kościółów jaki widziałam wzięty wręcz  z serialów o średniowieczu "Virgin de Guadalupe".

Jednym z największym plusów tej podróży poza wymieniony powyżej do wzrost mojej motywacji do nauki angielskiego. Uczę się go sześć lat i zawsze mi się wydawało, że stoję w miejscu i momentami nawet mi się nie chciało otworzyć choć raz słownika przez cały dzień.  Jednak tam rozmawiając swobodnie z przyjaciółmi, słuchając przewodników mówiących po angielsku doszłam do wniosku, że musze lepiej przyłożyć się do nauki. Minimum 15 minut dziennie. To nie dużo zajmie mi czasu a tu pięćtam dziesięć da łącznie, że będę lepsza niz dotychczs.

Ponadto stwierdziłam, że kiedy już angielski będę miała stabilny z niemieckim na podobnym poziomie biorę się za hiszpański, bo cała jestem nim oczarowana. Jego dźwiękiem, akcentem a ponadto tak różnorodną Hiszpanią. Ponadto możliwość dogadania się nim w Ameryce Południowej sprawia, że maże o nim jeszcze mocniej. Wcześniej muszę się jednak skupić na angielskim a później niemieckim.

czwartek, 2 października 2014

" W 80 dni dookoła świata|



Kiedy nadchodzi wrzesień i już zasiądziemy do ławek, jednym z najciekawszych punktów pierwszego tygodnia jest podanie spisu lektur. Wśród tegorocznych książek widniało właśnie " W 80 dni dookoła świata"". Szczerze mówiąc ucieszyłam się z tego. Od dłuższego już czasu  miałam ochotę przeczytać coś J.Verne najlepiej właśnie tą pozycję, ale cierpię na ( błogosławiony ) nadmiar książek nad czasem, dlatego też więc nie mogłam przepuścić tej okazji. Mamy ją omawiać w pażdzierniku, ale że z pułek groźnym okiem patrzę na mnie długo już odstawiane księgi postanowiłam się z niniejszą jak najszybciej uporać.

Pan Fileas Fogg jest uporządkowanym mężczyzną. Działa jak szwjacarski zegarek. Wszystko robi dokładnie, o tej samej porze, tak samo. Wszystko musi mieć zapięte na ostani guzik, precyzyjnie wykończone. Z nikim nie ma bliższej relacji. Nikt nie wie o nim więcej niż to gdzie mieszka i że jest członkiem klubu "Reforma". Właśnie w nim podczas  pewnej dyskusji podejmie ryzykowną decyzję o zakładzie, że okrąży kule ziemską w 80 dni. Wraz z nowo zatrudnionym lokajem postanawia postawić wszystko na przysłowiową jedną kartę i wyrusza w podróż. Po piętach drepcze mu detektyw Fix, którego zdaniem jest on pilnie poszukiwanym złodziejem.

Trudno mi trochę mówić o tej książce. Z jednej strony wciągła mnie, ostatnie dwa rozdziały były po prostu wspaniałe. Z innej jednak momentami nudziła mi się ona strasznie i tylko data zaznaczona na kalendarzu przetrzymywała mnie by jej nie dłożyć. Było tak tylko momentami, więc aż tak narzekać nie mogę. Za dużo różnych wiadomości, które nic do fabuły nie wnosiły. Mogę darować te związane z geografią, ale  z parowcami, kotłami i wiatrami już nie. Ciekawe, ale tak naprawdę przez to akcja zwalniała a ja czasami mam ochotę na kilka nieprzespanych nocy z powodu jakiejś książki a nie domyślanie się o co mogło chodzić autorowi, bo na ambitne mam swój czas.

Największym i niewątpliwym atutem była postać lokaja Obieżyświata, który umilał mi nudne momenty i czasami musiałam przez niego wybuchnąć śmiechem. Bohaterowie są moim zdaniem bardzo udani i choć akcja, no cóż mam do niej kilka zastrzeżeń to na nich nie mogę narzekać. Chłodny, prezezyjny Fileas, którego może ta podróż odrobinkę zmieni, lub też wywróci życie do góry nogi ? Lokaj, którego wyczyny są godne podziwu a nie raz wyrozumiałego uśmiechu. Detektyw, którego czasami lubiałam a kiedy indziej nie, bo usilnie stara się pojmać złodzieja, którego pomilił z głównym bohaterem.

Książce tej daję 3/5, bo była miłą lekturą, do której chętnie będę powracać, ale nie zachwyciła mnie aż za bardzo .